Pilotażowa partia zdjęć pochodzi z grudnia 1944 roku – informuje Monika Rutyna, kierownik Referatu Systemu Informacji Przestrzennej, inicjatorka pozyskania zasobów archiwalnych z National Archives Records Administration.
Prezydent Bolesławca Piotr Roman podkreśla, że pochodzące z archiwów amerykańskich fotografie są ważnym materiałem badawczym dla lokalnych historyków, które oprócz relacji świadków stają się podstawowym materiałem do głębszego poznania historii Bolesławca oraz dokładnej lokalizacji nieistniejących już obiektów, w tym obozów pracy z czasów II wojny światowej. Pozyskane zdjęcia lotnicze posiadają niewątpliwie wartość źródła historycznego.
- Gdy swoją świetną, naukową publikację „Arbeitslager Aslau” opracowywał profesor Alfred Konieczny, zapewne nie wiedział - lub też nie miał dostępu do niezwykłego dokumentu – zdjęć lotniczych okolic Bolesławca, wykonanych w grudniu 1944 roku. Dzięki staraniom władz naszego miasta takie historyczne fotografie dotarły do Urzędu Miasta dopiero teraz, w pierwszej dekadzie września 2023 roku! Jedna z nich ukazuje właśnie podobóz KL Gross-Rosen, nazwany „Arbeitslager Aslau”. Po siedemdziesięciu dziewięciu latach zdjęcie to uściśliło dokładnie miejsce lokalizacji owej ponurej filii… – mówi regionalista Zdzisław Abramowicz.
Zdjęcia lotnicze pochodzące z archiwów amerykańskich pozwalają m.in. na dokładną lokalizację baraków obozowych „Bunzlau I”, dotychczas mylnie lokalizowanych przy obecnej ul. Staroszkolnej. Baraki „Bunzlau I" zniknęły wkrótce po II wojnie światowej - niemal wszystkie już w trakcie zajmowania obozu przez Sowietów.
Fotografie stały się cennym źródłem faktycznej lokalizacji baraków obozowych przy obecnym skrzyżowaniu ulic Wańkowicza i Gałczyńskiego – obejmuje on teren zielony, parking oraz zabudowę wielorodzinną przy ul. Wańkowicza.
- …Pojawienie się ostatnio nieznanych zupełnie w Polsce zdjęć lotniczych, wykonanych w grudniu 1944 roku tym razem ostatecznie i ponad wszelką wątpliwość obrazuje faktyczne zlokalizowanie baraków obozu!
Były one jeszcze dalej położone od hal fabrycznych, niż wcześniej przypuszczano, nie mając dostępu do tak ścisłych źródeł. Teraz wiadomo, stąd były te marsze więźniów do zakładu Landa bądź do dawnej huty Karlswerk, gdzie remontowano czołgi – informuje Z. Abramowicz.
W dalszej części prezentacji Z. Abramowicz przypomina szereg faktów historycznych prezentowanych poniżej.
Obóz Gross-Rosen powstał w sierpniu 1940 roku na Dolnym Śląsku, przy kamieniołomie granitu w Rogoźnicy, jako filia Konzentrationslager Sachsenhausen. Od 1 maja 1941 roku stał się jednostką samodzielną, następnie zaczęto tworzyć jego liczne podobozy.
Pierwsza filia Gross-Rosen w ówczesnym niemieckim Bunzlau przejęła teren i obiekty zlikwidowanego Zwangsarbeitslager für Juden, obozu pracy dla Żydów. Kierowanie przygotowaniem sieci takich „judenlagrów” i ich zarządzenie reichsführer-SS, Heinrich Himmler, powierzył specjalnemu pełnomocnikowi, gorliwemu naziście SS-brigadeführerowi Albrechtowi Schmeltowi. Od jego nazwiska wzięła nazwę utworzona pod koniec 1940 roku „Organisation Schmelt”.
W Bolesławcu Zwangsarbeitslager für Juden utworzono przy zakładach drzewnych Huberta Landa – "Bunzlauer Holzindustrie Hubert Land". W roku 1944 ZAL ten przekształcono w Arbeitslager Bunzlau I, stanowiący odtąd filię „macierzystego” obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. AL. Bunzlau I tworzyło sześć baraków, które otaczał potrójny parkan z desek i płot kolczasty. Dodatkowe zabezpieczenie stanowił zawieszony na zewnątrz zasieków drut pod wysokim napięciem elektrycznym. Stąd kolumny robocze przechodziły do pracy w halach fabrycznych zakładu Huberta Landa i innych miejsc katorżniczej pracy.
Więźniowie wykonywali elementy drewnianych baraków, obozowe meble oraz makiety samolotów, służących do budowy fałszywych lotnisk - ponadto rozbudowywali hale produkcyjne, a także realizowali wiele innych zadań. Osadzeni w AL.Bunzlau I byli głównie narodowości żydowskiej, przed utworzeniem AL.Bunzlau II trafili tu jednak również Polacy, których potem przeniesiono do gmachu „Concordii”.
W codziennej „egzystencji” filii zniewoleni ludzie podlegali też żydowskim oprawcom, obozowym kapo, równie okrutnym jak niemieccy nadzorcy. Z filii tej wydzielono grupę dwudziestu czterech więźniów, wysłanych jako „Arbeitskommando Rausza” do obsługi magazynów amunicji i broni w Ruszowie. Ścisła data powstania owego komanda nie jest znana, jego formalnym kierownikiem mianowano nieustalonego z nazwiska oficera SS, natomiast „samorząd więźniarski” stanowili kapo Pinkus Orbach i żydowski zbrodniarz Izydor Silbiger.
Podobóz AL. Bunzlau II utworzono w posępnych zabudowaniach „Concordii”, na której wieży widnieje od wielu lat nazwa tej firmy. „Concordia Spinnerei und Weberei”. Pierwotnie była to tekstylna fabryka, uruchomiona w XIX wieku przez Żyda Samsona Wollera. Jej wewnętrzny dziedziniec, wybrukowany granitową kostką, otaczają obecnie zamarłe hale. Kamienną płaszczyznę opustoszałego placu znaczą rdzawe pasemka wtopionych w podłoże szyn. Kompleks budynków byłej tkalni został oddany na potrzeby produkcji militarnej spółce „Weser” – Flugzeugbau z Bremy, specjalizującej się w produkcji samolotów Focke-Wulf Fw 190 i „osławionych” sztukasów - Junkers Ju 87 Stuka w roku 1943.
W roku 1944 część gmachu „Concordii” stała się podobozem, noszącym nazwę Arbeitslager Bunzlau II. Tu nie stawiano już drewnianych baraków, wykorzystano natomiast do przetrzymywania stłoczonych w potwornych warunkach ludzi dwa piętra budynku – trzecie i piąte - poddasze. Niemcy intensywnie poszukiwali już wtedy wśród więźniów obozu macierzystego i innych filii Gross-Rosen robotników wykwalifikowanych - ślusarzy, spawaczy i tokarzy. Fachowcy ci, osadzeni później w AL.Bunzlau II wykonywali też różne prace, nie wymagające specjalistycznego przygotowania.
Blok pierwszy AL.Bunzlau II stanowiło trzecie piętro „Concordii”, blok drugi piętro piąte. Więźniowie nie mieli możliwości kontaktowania się między piętrami, na każdym z nich w głównej hali stały ciągi prycz i stoły, zaś pomieszczenia toalet oddzielały od sal przepierzenia.
W bloku pierwszym ulokowano ponadto warsztat krawiecki i szewski. Przed blisko dwudziestu laty, podczas przygotowywania przez Telewizję Lokalną Bolesławiec materiału o filii AL.Bunzlau II, na jednej z framug drzwiowych trzeciego piętra zostały znalezione numery kilku więźniów, wypisane ołówkiem chemicznym. Trudno po wielu latach od ich odkrycia stwierdzić, czy nadal są tam one widoczne.
Na obydwu poziomach AL. Bunzlau II piętrowe prycze tworzyły ciasno zestawione rzędy miejsc do spania. Warunki egzystencji więźniów - których całą, przeraźliwie zagęszczoną przestrzeń jednej hali, przeznaczoną do codziennego bytowania i „wypoczynku” po wyniszczającej siły i zdrowie harówce, stanowiła jadalnia, zarazem sypialnia, ubikacja tudzież izba chorych oraz biuro i mały pokój, dyżurka załogi SS – były więc katastrofalnie złe.
11 lutego 1945 roku z ocalonych więźniów uformowano kolumnę, wyruszającą na tragiczny szlak kolejnego „marszu śmierci”. Wtedy dobiegła też kresu historia filii rogoźnickiego kacetu Gross-Rosen – Arbeitslager Bunzlau II. Po trzydziestu dwóch dniach, 15 marca 1945 roku kolumna ewakuacyjna z tego podobozu dotarła do KL Mittelbau, nazywanego często „Dora” - w pobliżu Nordhausen. Tam sporządzony 16 marca 1945 roku wykaz przybyłych wymienił numery i nazwiska czterystu czterdziestu jeden ludzi…
Okoliczności powstania współpracującego z bolesławieckimi filiami kacetu Gross-Rosen - AL. Aslau –utworzonego w pobliżu wsi Osła, opodal niemieckiego lotniska Luftwaffe, nie są w pełni wyjaśnione. Działalność tego kacetu rozpoczęła się około lipca bądź sierpnia 1944 roku. „Zainaugurowało” ją przybycie pierwszych transportów więźniów z Rogoźnicy. Łącznie przywieziono 14 lipca i 1 sierpnia blisko pół tysiąca osób, z czego udało się ustalić nazwiska 476 więźniów.
Komendantem Arbeitslager Aslau został czterdziestopięcioletni SS-Oberscharführer Wilhelm Gustav Fisch. Znane są też nazwiska pozostałych nadzorców. Należeli do nich SS-Oberscharführerzy Kӧnig i Ziehe, SS-Unterscharführerzy Arndt, Hess, Kempers, Lindner, Lücke, Pers, Schliewer, Schnell oraz Hermann i Wilhelm Schulze, SS-Rottenführerzy Baumgӓrtel, Fechner, Fleck, Funke, Hoppenstock, Kunerth, Litzenberg, Loshe, Müller, Schӧnenberger, Alfred Schulz i Vogt, SS-Sturmanni Guder, Jahnke, Lüders, Romann, Ewald Schmidt i Steinhaus oraz SS-Schütze Walter Flos i Gassenheimer. Lekarzem – więźniem był doktor Witold Kopczyński, współtwórca polskiego harcerstwa w Wolnym Mieście Gdańsku.
Część z niemieckich nadzorców, zwłaszcza najmłodszych, traktowali więźniów bardzo okrutnie. Dochodziło do ciężkich pobić, stosowano też nieludzkie kary za prawdziwe lub tylko wydumane przewinienia. Więźniowie idąc do pracy w halach lotniska przechodzili pod istniejącym do dzisiaj mostem autostrady.
Drewniane, więźniarskie baraki lagru otoczono ogrodzeniem z drutu kolczastego, podłączonego do wysokiego napięcia. W narożnikach ustawiono wieżyczki wartownicze, dysponujące reflektorami i karabinami maszynowymi. Na terenie obozu funkcjonowały ponadto : izba chorych, kuchnia wraz z kantyną, magazyn żywności, warsztaty rzemieślnicze, magazyn odzieży i pralnia oraz bunkier i pomieszczenie do składowania zwłok.
Funkcję lekarza pełnił Polak, czterdziestojednoletni doktor Witold Kopczyński, przed wojną lekarz polskich organizacji i współzałożyciel Związku Harcerstwa Polskiego w Wolnym Mieście Gdańsku. Możliwości leczenia w rewirze były w istocie dość iluzoryczne – brakowało lekarstw i narzędzi medycznych, bandaże zastępowano papierowymi taśmami. Zmarłych odwożono do krematorium w Gross-Rosen, ale zdarzało się grzebanie zwłok także w odległym o półtora kilometra od obozu lesie.
Utworzenie Arbeitslager Aslau miało na celu przede wszystkim dostarczenie niewolniczej siły roboczej. Śmiertelność nie była szczególnie wysoka, jednak tragiczny czas nadszedł w trakcie wyprowadzania filii na zachód. 9 lutego 1945 roku Lagerführer Fisch zarządził pieszą ewakuację AL.Aslau. Kacet opuściło najprawdopodobniej 545 więźniów, 50 zostało w rewirze. Ostatecznie do miejsca przeznaczenia, obozu KL Mittelbau w Nordhausen - idąc ciągle pieszo - dotarło 16 marca 1945 roku 487 osób, czyli około 90 procent wyruszających na morderczy szlak.
Po drodze śmiercią karano wszelkie próby ucieczek, ukrywanie się w słomie na miejscach noclegu i podobne zachowania.
Kolejna filia Gross-Rosen funkcjonowała w lasach opodal wsi Krzyżowa. Był to założony 1 lutego 1944 roku Arbeitslager Kretschamberg – Karczmarka, zlikwidowany 9 lutego 1945 roku. Dostarczanie tam i do pobliskiego Trzebienia robotników – głównie narodowości żydowskiej z państw zachodnich – znacznie ułatwiała podmiejska linia kolejowa Bolesławiec – Modła, mająca opodal dawnej leśniczówki Kretschamberg przystanek z bocznicą.
Prowadzone przed kilkunastu laty z pracownikami Muzeum Gross-Rosen poszukiwania resztek infrastruktury tej placówki natrafiły na pewne trudności w identyfikacji szczątków ruin – wynikające z faktu wcześniejszego - przed uruchomieniem AL. Kretschamberg (Karczmarka) - działania tam dużego, niemieckiego obozu Służby Pracy Rzeszy - Reichsarbeitsdienstlagru Abtlg 5/105 Kretschamberg, a po 1945 wykorzystywania zastanych obiektów i ich rozbudowy przez anektujące dla swoich potrzeb ten obszar wojska sowieckie.
Obóz pracy opodal Trzebienia, Arbeitslager Kittlitztreben, podporządkowany jako filia Gross-Rosen powstał na przełomie lutego i marca 1944 roku. Jego obsługę stanowiło około trzydziestu żołnierzy Luftwaffe, zaś komendantami byli kolejno SS-Haptscharführer Reinhold Kluss, SS-Unterscharführer Herbert Hanke i SS-Oberscharführer Otto Weingärtner. Osadzono w nim mężczyzn z Polski, Węgier, Belgii, Niemiec i Austrii. Trzymano ich na terenie otoczonym kolczastym drutem, w pobliżu składów amunicyjnych Luftwaffe. Jest możliwe, iż część z nich dowożono też do pracy w bolesławieckiej „Concordii”. W lutym 1945 roku nastąpiła ewakuacja blisko tysiąc więźniów, na miejscu pozostało około trzystu chorych.
W Łące, opodal rozbudowywanej niemieckiej huty miedzi (późniejszy, powojenny teren Zakładów Chemicznych „Wizów”), utworzono trzy oddzielne obozy pracy dla Żydów.
Nie tylko dramatyczne losy więźniów filii rogoźnickiego kacetu Gross-Rosen stanowią ponurą, drugowojenną historię dawnego Kreis Bunzlau. Składa się na nią także gehenna wielu młodych Polek i Polaków, również całych, zwleczonych przemocą w czasie drugiej wojny światowej na bolesławiecką ziemie polskich rodzin. W każdej miejscowości naszego powiatu oraz w samym mieści pracowały bowiem setki zwiezionych do ówczesnej III Rzeszy ludzi.
Krew bezbronnych, bestialsko bitych za prawdziwe lub tylko wymyślone - jako pretekst do znęcania - niedokładności w pracy, bezsilne łzy płynące nocami w mroku obozowych baraków i na poddaszach lub w oborach, gdzie „kwaterowano” polskich robotników przymusowych, bezgraniczna tęsknota za swoim domem i porażający lęk dwudziestowiecznych niewolników nie mogą nigdy zostać zapomniane.
Zdarzały się jednak też i chlubne wyjątki - bywali gospodarze i zwykli niemieccy mieszkańcy miasta bądź okolicznych wiosek, nie nadużywający nigdy swojej pozycji wobec bezbronnych niewolników XX wieku, po ludzku traktujących zesłane na bolesławiecką ziemię Polki i Polaków, wbrew nakazom nazistowskich władz odnoszących się do nich z szacunkiem – a nawet traktujących swoich parobków jak część własnej rodziny.
Lista krzywd, wyrządzonych przez Niemców zwiezionym w czasie drugiej wojny światowej do ówczesnego Kreis Bunzlau w III Rzeszy Polkom i Polakom, nigdy nie będzie pełna i ostatecznie zamknięta. Niestety, upływający czas zabrał już z tego świata niemal wszystkich, będących naocznymi świadkami niemieckich zbrodni.
Przekazaną przez nich wiedzę o tamtych latach pogardy dla drugiego człowieka, muszą znać kolejne pokolenia ludzi, szanujących swoją narodową historię, polską przeszłość także na ziemi bolesławieckiej.
Po siedemdziesięciu dziewięciu latach…
Dolny Śląsk u schyłku wojny leżał dość długo poza praktycznym zasięgiem alianckich nalotów, tu więc przenoszono zagrożone bombardowaniami zakłady, produkując na potrzeby hitlerowskiej armii. Wobec powoływania do Wehrmachtu i innych formacji kolejnych rekrutów przemysł tracił fachowców, których mieli zastąpić więźniowie obozów pracy i cywilni robotnicy przymusowi.
W dawnym powiecie bolesławieckim prowadzono także produkcję na potrzeby Luftwaffe, a jednym z miejsc, gdzie osadzono zniewolonych – głównie polskich więźniów – był Arbeitslager Aslau – podobóz KL Gross-Rosen. Jego historia doczekała się kilku obszernych – na ile było to możliwe – opracowań, między innymi pracy autorstwa znakomitego uczonego, profesora Alfreda Koniecznego. Jego wieloletnie, żmudne badania, w tym gromadzenie wspomnień więźniów, którzy ocaleli, zostały ukoronowane publikacją, wydaną przez Muzeum Gross-Rosen w 2002 roku.
Można w niej znaleźć zarówno genezę powstania tej „placówki” - jak i szerokie omówienie rodzaju wykonywanych przez więźniów prac, warunków ich codziennej egzystencji, śmiertelności i losów w czasie „marszu śmierci”.
Profesor Alfred Konieczny przedstawił też bardzo wnikliwie opracowany opis samego obozu AL. Aslau, o jego domniemanej lokalizacji pisząc między innymi: „W relacji byłych więźniów mówi się tylko ogólnikowo o usytuowaniu podobozu w lesie w pobliżu przebiegającej opodal autostrady, w pewnej odległości od lotniska. Zwraca przy tym szczegół istotny dla bliższego umiejscowienia podobozu, mianowicie informacja, iż w drodze do pracy na lotnisku przechodzono pod autostradą. Oznaczać to musi, że podobóz nie znajdował się – jak dotąd przyjmowano – po północnej stronie autostrady czy w pobliżu wsi Osła, lecz na południe od autostrady.”
Obóz powstał na wycinku terenu mającym kształt kwadratu o boku około 150 metrów, był ogrodzony drutem kolczastym pod napięciem. W każdym narożniku stała wież strażnicza, wyposażona w karabin maszynowy i reflektor, zaś poza ogrodzeniem, po prawej stronie od głównego wejścia znajdowała się wartownia, a po lewej stronie kwatera komendanta i załogi SS.
Gdy swoją świetną, naukową publikację „Arbeitslager Aslau” opracowywał Profesor Alfred Konieczny, zapewne nie wiedział - lub też nie miał dostępu do niezwykłego dokumentu – zdjęć lotniczych okolic Bolesławca, wykonanych w grudniu 1944 roku. Dzięki staraniom władz naszego miasta takie historyczne fotografie dotarły do Urzędu Miasta dopiero teraz, w pierwszej dekadzie września 2023 roku !
Jedna z nich ukazuje właśnie podobóz KL Gross-Rosen, nazwany Arbeitslager Aslau. Po siedemdziesięciu dziewięciu latach zdjęcie to uściśliło dokładnie miejsce lokalizacji owej ponurej filii …
Lekarz z kacetu AL Aslau
Do przygotowanego opodal Szczytnicy i Osłej, w dawnym powiecie bolesławieckim niemieckiego Arbeitslagru Aslau – kolejnej filii rogoźnickiego kacetu Gross-Rosen – przywieziono w dniach 14 lipca i 1 sierpnia blisko pół tysiąca jego pierwszych więźniów. Po wojnie udało się ustalić nazwiska czterystu siedemdziesięciu sześciu osób z tej listy.
Miejsce ich odosobnienia usytuowano w sąsiedztwie autostrady i lotniska Luftwaffe. Komendantem Arbeitslager Aslau został czterdziestopięcioletni ss-oberscharführer Wilhelm Gustav Fisch, ale znane są także nazwiska ponad trzydziestu pozostałych nadzorców. Idąc do pracy w halach lotniska niewolnicy przechodzili pod istniejącym do dzisiaj mostem autostrady.
Lagier otaczało ogrodzenie z drutu kolczastego, podłączonego do wysokiego napięcia. W jego narożnikach ustawiono wieżyczki wartownicze, dysponujące reflektorami i karabinami maszynowymi. Centralne miejsce zajmował plac apelowy, przy nim istniał basen przeciwpożarowy. Do mycia przygotowano koryta pod gołym niebem, tylko szalety miały dach i przepierzenia.
Więźniów zakwaterowano w trzech dużych, drewnianych barakach, podzielonych na trzy pomieszczenia. Centralne miejsce stanowiła jadalnia ze stołami, po jej obydwu stronach znajdowały się sale wyposażone w prycze.
Obóz posiadał izbę chorych – tzw. rewir, własną kuchnię oraz kantynę, ponadto magazyn żywności, warsztaty rzemieślnicze, magazyn odzieży i pralnię tudzież bunkier i pomieszczenie do składowania zwłok. Poza ogrodzeniem stała wartownia i budynek komendantury, mieszczący też kwatery nadzorców.
Funkcję obozowego lekarza pełnił czterdziestojednoletni więzień, doktor Witold Kopczyński. Możliwości leczenia w rewirze były jednak iluzoryczne – brakowało lekarstw i narzędzi medycznych, bandaże zastępowano papierowymi taśmami…
Doktor medycyny Witold Roman Kopczyński urodził się 21 lutego 1903 roku w Brodach, w powiecie żarskim. Był synem doktora farmacji Teofila Kopczyńskiego, aptekarza gdańskiego i wybitnego działacza środowiska polskiego w Gdańsku. Młody Witold wraz ze swoimi szkolnymi kolegami – późniejszym znanym lekarzem Stefanem Mirau, Alfem Liczmańskim i Wandą Malewską - stali się pionierami Związku Harcerstwa Polskiego w Gdańsku.
Już 8 sierpnia 1920 roku powstała tam I Męska Drużyna Harcerzy im. Zygmunta Augusta, której założycielami byli bracia Stefan i Witold Kopczyńscy, Mieczysław Tejkowski oraz Mirau i Witkowski. Przybocznym drużynowego Stefana Mirau został Witold Kopczyński. Dzięki ich aktywności we wrześniu 1920 roku powstała też I Gdańska Drużyna Harcerek im. Emilii Plater.
Dziewiętnaście lat później, 1 września 1939 roku, doktor Kopczyński i jego brat Stefan, lekarz farmacji, zostali natychmiast aresztowani przez Niemców. Alfonsa, najmłodszego z braci, który właśnie ukończył studia medyczne, hitlerowcy zastrzelili w trakcie opatrywania rannych podczas obrony Warszawy. Później aresztowano ich matkę i wysłano do obozu koncentracyjnego w Ravenbrück, gdzie więziono ją do końca wojny.
Niemcy mścili się na Kopczyńskich za wierne i otwarte manifestowane przywiązanie do Polonii w Gdańsku. Wachmani w obozie witali Witolda słowami „idzie przeklęty pies Kopczyński” Więziono go w kacecie Oranienburg-Sachsenhausen i Majdanku. W strasznych warunkach obozowych pozostawał pogodny i uczynny. Był lubiany i ceniony przez innych lekarzy-więźniów oraz powierzonych mu pacjentów.
Gdy ratując chorego więźnia wziął na siebie jego błąd, niemieccy oprawcy ukarali go powieszeniem na słupie za związane z tyłu, wykręcone ręce. Tak wisiał niemal godzinę… Po tej drakońskiej karze z Majdanka trafił do Arbeitslager Aslau – a ostatecznie stąd „marszem śmierci” dotarł do Dory koło Nordhausen, gdzie skrajnie wychudzony doczekał wyzwolenia.
Po wyzwoleniu, pomimo zrujnowanego zdrowia, pracował w Społecznej Służbie Zdrowia w Sopocie. Zmarł 4 lipca 1967 roku w trakcie sanatoryjnego leczenia w Polanicy Zdroju.
Lokalizacja Obozu Bunzlau I
Oskarżony o zbrodnie wojenne właściciel Zakładów Hubert Land podczas powojennego dochodzenia w sprawie niemieckich zbrodni wojennych na przesłuchaniu stwierdził, że obóz AL. Bunzlau I nie leżał na jego działce, tylko przy niej. Z relacji byłego robotnika przymusowego, złożonej przed kilkunastoma latami – a pracującego między innymi w bolesławieckim tartaku Lepskiego, gdzie przygotowywano dla firmy Landa wstępnie obrobione krawędziaki wynika, że dużymi, ciągnionymi przez konie lorami woził on je do tej fabryki. Będąc już w zakładzie Landa widział z daleka za jakimiś torem oddzielony parkanem i drutami kolczastymi obiekt, z wieżyczkami strażniczymi. Wtedy były tam trzy tory, w tym jedno stanowiła linia kolejowa do Nowej Wsi Grodziskiej – dwa zaś tylko wchodziły tylko na terytorium firmy.
Po wielu latach dyrekcja byłego Metalplastu (wykorzystującego sporo po wojnie część fabrycznych zabudowań firmy Landa), przygotowała uroczyste pobranie ziemi z terenu byłego AL Bunzlau I. Zapewne swoimi kanałami ustaliła, że pobranie to powinno nastąpić w pobliżu miejsca, gdzie obecnie przebiega obwodnica, uznając wobec dostępnych wtedy informacji, że tam najprawdopodobniej był obóz. Stąd też we wrześniu 1985 roku delegacje harcerskie ze Świdnicy i Bolesławca pobrały do urny ziemię, którą członkinie Drużyny „Perełka” z hufca ZHP Świdnica zawiozły do obozu macierzystego Gross-Rosen w Rogoźnicy.
Warto jeszcze raz wrócić do cytowanej wyżej relacji więźnia, z której jasno wynika, iż obóz był otoczony potrójnym płotem i drutem kolczastym, a NA ZEWNĄTRZ JESZCZE DRUTEM POD WYSOKIM NAPIĘCIEM - "kto go dotknie, ginie natychmiast". Trudno przypuszczać, by na samym obszarze fabryki, zastawionym ciasno halami (widać to dobrze na otrzymanych ostatnio zdjęciach lotniczych) po którym każdego dnia musiało się poruszać wielu niemieckich majstrów i cywilnych innych robotników, wokół wydzielonego z niej terenu obozu wisiał też "drut pod wysokim napięciem". Z tego obozu (jak pisze ów więzień) wychodzili po apelu i ustawieniu przez bramę do fabryki, a wracając maszerowali zmuszeni do śpiewania jakichś piosenek. Gdyby obóz był tuż przy samych halach – czy owe "marsze z wymuszonym śpiewem” miały jakikolwiek sens ?
Wiadomo, że baraki "Bunzlau I" zniknęły wkrótce po II wojnie światowej (niemal wszystkie już w trakcie zajmowania obozu przez Sowietów), a obiekty wyburzane w 2020 roku były halami, w których więźniowie pracowali.
Mapa niemiecka z 1943 roku wyraźnie pokazuje, gdzie był płot drewniany, a gdzie metalowa siatka lub drut kolczasty ! Pojawienie się ostatnio nieznanych zupełnie w Polsce zdjęć lotniczych, wykonanych w grudniu 1944 roku tym razem ostatecznie i ponad wszelką wątpliwość obrazuje faktyczne zlokalizowanie baraków obozu !
Były one jeszcze dalej położone od hal fabrycznych, niż wcześniej przypuszczano, nie mając dostępu do tak ścisłych źródeł. Teraz wiadomo, stąd były te marsze więźniów do zakładu Landa bądź do dawnej huty Karlswerk, gdzie remontowano czołgi !
Trzeba przypomnieć, iż miejsc w Bolesławcu, gdzie ciężko harowali zniewoleni przez niemieckich zbrodniarzy polscy i inni niewolnicy XX wieku jest co najmniej kilkanaście. Dlatego przed laty bolesławieccy harcerze w specjalnej akcji oznakowywali je specjalnymi znakami, malowanymi na murach. I warto o nich wszystkich pamiętać i czcić pamięć cierpiących w nich ludzi.
Należy też z całą mocą podkreślić, iż kamień pamiątkowy, ustawiono świadomie nie na miejscu byłego Bunzlau, lecz przy bramie wjazdowej na teren byłego zakładu Landa bowiem chodziło o jego wyeksponowanie ! Tak też ustawiony jest choćby głaz-pomnik na miejscu byłej filii Gross-Rosem - AL Hartmannsdorf za Leśną - przy głównej trasie. To w rzeczywistości kilkaset metrów od prawdziwego miejsca tamtejszej filii, chodziło jednak i tam o to, by przypominał przechodniom o tragediach sprzed lat, a nie był schowany w rosnących na miejscu obozu chaszczach !
Bolesławiecki głaz jest cały i czeka na przywrócenie go na właściwe miejsce po zakończeniu prowadzonych w tamtym rejonie obecnie różnych robót.
A na koniec wypada przypomnieć, iż o Bunzlau I pisał dużo wcześniej M. Mołdawa, publikacje tą wydał zresztą następnie kilkakrotnie z wprowadzanymi poprawkami. Pan Profesor Konieczny w swojej książce "Al Bunzlau I i Bunzlau II - filie KL Gross-Rosen w Bolesławcu” omówił wiele błędów z publikacji Mołdawy.
Niestety - w literaturze, dotyczącej wojen i martyrologii można takich sytuacji znaleźć sporo, nie wynikających ze złych intencji autorów tekstów. Rozbieżność różnych relacji nie jest czymś niespotykanym, ludzie po latach różnie zapamiętali te same fakty. Najważniejsza jest pamięć o czasach pogardy - by się nigdy nie powtórzyły. A dociekać prawdy nie tylko warto, ale też mamy wszyscy taki obowiązek.
Ważne cytaty
ARBEITSLAGER BUNZLAU I – FILIA GROSS- ROSEN Alfred Konieczny –
AL. Bunzlau I i AL. Bunzlau II – Filie KL Gross-Rosen w Bolesławcu – Wałbrzych 2004
„Przejście obozu w Bolesławcu pod zarząd KL Gross-Rosen oznaczało ustanowienie w nim nowych władz. Funkcję komendanta podobozu powierzono 35-letniemu wówczas SS-unterscharfȕhrerowi Erichowi Schrammelowi. (str.33)
Wspomnienie więźnia Mosesa Weissa – (str. 31)
„… W obozie było sześć baraków. Naokoło podwójny płot z desek i drut kolczasty. Ponadto obóz otoczony był drutem naładowanym wysokim napięciem elektrycznym, jeśli ktoś go dotknie, ginie natychmiast. Niestety, drut ten jest całkiem na zewnątrz, nie można go osiągnąć, w krótkich odstępach są wieże strażnicze, z których ss-mani nas pilnują.” I nieco dalej : „Zostajemy podzieleni na kolumny i pod ścisłą strażą prowadzi się nas do pracy w fabryce. Zawsze obok kilku mężczyzn znajdowała się straż SS. Nikomu nie wolno mówić ani słowa. Rozlega się dzwonek na obiad. W szeregach po pięciu mężczyzn, śpiewając maszerujemy do obozu”.
Str. 52 - Józef Greda – wspomina : 10 lutego 1945 roku z powodu zbliżającego się frontu miały miejsce ważne zmiany w naszym obozie. Najpierw 1100 Żydów podzielono na dwie duże grupy. Z 300 chorych utworzono jedną grupę. Drugą, liczącą 700 osób zabrano dalej. To były ludzkie cienie. Brakowało koni, ale na sanie ładowano odzież, żywność, z fabryki zabierano różne urządzenia, części(…)
Los naszej 300- osobowej grupy chorych był jednak lżejszy. W międzyczasie wojska rosyjskie się zbliżyły, rozpoczęły się walki miedzy ss-manami, a kule nad naszymi głowami gwizdały.
My, którzy zostaliśmy tam w liczbie 300 Żydów zebraliśmy się w bloku nr 3. Sześć bloków dosięgły celne strzały, w wyniku których się one spaliły. Nasz blok nr 3 został nietknięty. Jak się później okazało, nie był to przypadek. Parę tygodni bowiem przed wkroczeniem Rosjan jednemu 20-letniemu chłopcu udało się przedostać do Rosjan. Jeden z jego towarzyszy mówił mi potem, że to właśnie ów uciekinier przekazał Rosjanom informacje dotyczące położenia fabryki i obozu. Powiedział o tym koledze zanim opuścił obóz. Powiedział mu też, że w momencie zbliżania się frontu niech wszyscy Żydzi zbiorą się w bloku nr 3. I dlatego ten blok pozostał nietknięty. Ale 17 spośród nas stało się śmiertelnymi ofiarami walki. Zabłąkane kule zabiły ich bezpośrednio przed wyzwoleniem. 14 lutego 1945 roku o świcie cztery czołgi przełamały druciane ogrodzenie obozu. Z jednego wyszła około 40-letnia kobieta, która w języku jidysz oznajmiła „Jesteście wolni”. Z czołgu wyniesiono 20-30 bochenków chleba, które rozdzieliła między nas. W tym czasie obok łaźni słychać było jeszcze strzały. Trwały walki „.
Str. 83 – „Michał Lewkowicz, jeden spośród wyzwolonych w rewirze podał w rozmowie telefonicznej, iż Rosjanie wkroczyli do obozu już o godzinie 6 rano, w trzy godziny po wymarszu kolumny ewakuacyjnej, z niewiadomych powodów zastrzelili oni kilku więźniów. Niebawem organizacja życia w Bolesławcu przeszła w ręce radzieckiej komendantury wojskowej. Czy i jakie działania podjęła w stosunku do wyzwolonych więźniów, pozostaje niewiadomą”.